12 czerwca 2025
czwartek, 12.06.2025
18:00
Kościół p.w. Najświętszego Oblicza Pana Jezusa sióstr karmelitanek Dzieciątka Jezus
ul. Matki Teresy Kierocińskiej 25, Sosnowiec
Spotkanie z Matką Teresą Kierocińską – 12 czerwca 2025 r.
W domu macierzystym Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus w Sosnowcu odbyło się kolejne Spotkanie z Matką Teresą Kierocińską, gromadzące licznych czcicieli z różnych miast Zagłębia i Śląska.
O godz. 16.30 uczestnicy mieli możliwość zwiedzenia muzeum poświęconego życiu i dziełu Matki Teresy.
O godz. 18.00 w kościele zakonnym pw. Przenajświętszego Oblicza Pana Jezusa sprawowana była Eucharystia w intencji beatyfikacji Matki Teresy oraz wszystkich obecnych. Mszy św. przewodniczył i homilię wygłosił ks. dr Mariusz Karaś.
Po Mszy św. odczytano prośby i podziękowania złożone przy sarkofagu Czcigodnej Sługi Bożej oraz przesłane drogą elektroniczną. Wiele osób pozostało na osobistej modlitwie przy grobie Matki Teresy.
Uczestnicy mogli również nabyć publikacje poświęcone Matce Teresie. Spotkanie zakończyło się wspólnym poczęstunkiem w sali Matki Bożej oraz serdecznymi rozmowami z siostrami ze wspólnoty sosnowieckiej. Podczas poczęstunku s. Bogdana wręczyła uczestnikom nowo wydaną książkę o Muzeum Domu Macierzystego, która cieszyła się dużym zainteresowaniem i stanowi cenną pamiątkę spotkania.
Warto podkreślić, że wydarzenie to wpisało się w obchody 140. rocznicy urodzin Matki Teresy Kierocińskiej, przypadającej 14 czerwca.
Główne uroczystości jubileuszowe zaplanowane są w dniach 20–22 czerwca 2025 r. – serdecznie zapraszamy do udziału!
Homilia
Kazanie ks. Mariusza Karasia, kanclerza Kurii, wygłoszone w dniu 12 czerwca 2025 roku w kościele pw. Najświętszego Oblicza Jezusa w Sosnowcu z okazji mszy św. sprawowanej w intencji uproszenia beatyfikacji Służebnicy Bożej m. Teresy Kierocińskiej (Sosnowiec, 12 czerwiec 2025)
Pewnie wiele jest modlitewnych okazji, które dziś gromadzą nas przy Eucharystycznym Stole. Nie wszystkie jesteśmy w stanie wyrazić słowami, ale wierzymy że Bóg je zrozumie i przyjmie, nawet jeśli nasze słowa są niedoskonałe, a rozum ograniczony.
Z jednej strony - dziś Kościół kieruje nasze spojrzenie na Jezusa - nie tylko jako Zbawiciela, nie tylko jako Pana i Nauczyciela, ale jako Kapłana Najwyższego i Wiecznego. To święto przypomina nam, kim jest Chrystus wobec Ojca i wobec nas. On nie przynosi ofiary. On nią jest. Nie wchodzi do świątyni z krwią zwierząt. On wchodzi z własną krwią - zranioną, ale żywą. Jak pisze autor Listu do Hebrajczyków: „Nie przez krew kozłów i cielców, ale przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego i uzyskał wieczne odkupienie” (Hbr 9,12)
To nie jest teoria. To prawda o Miłości, która nie cofa się nawet przed krzyżem. Chrystus jest Kapłanem, bo stoi między nami a Ojcem - nie jako bariera, ale jako most. Jako Ten, który zna naszą słabość, bo sam jej doświadczył. Jako Ten, który nie wstydzi się łez, bólu, ani samotności człowieka.
Być jak Chrystus. To prawda, którą my kapłani winniśmy nieustannie i każdego dnia sobie przypominać. To trudna prawda. Dzisiejszy świat nie ufa autorytetom. Lęk przed władzą. Rany zadane przez ludzi Kościoła. Zmęczenie ludzką słabością. To wszystko sprawia, że słowo „kapłan” w wielu sercach budzi niepokój.
A le dziś Kościół mówi: popatrz jeszcze raz. Popatrz na Kapłana, który nigdy nie zawodzi. Który zna ciemność, ale niesie światło. Który milczy, ale słucha. Który został złamany, aby ciebie podnieść.
Jezus Chrystus - Kapłan na wieki na wzór Melchizedeka - nie zapomina o swoich. Codziennie wstawia się za tobą. Nieustannie podnosi to, co kruche, i konsekruje to, co zwyczajne. Każdy twój ból, każda tęsknota, każda modlitwa zaniesiona z głębi serca - nie ginie. On ją unosi. On ją niesie. On ją składa Ojcu. Dlatego módlcie się za nas.
Z drugiej strony - dziś wspominamy kolejną rocznicę, już 140, narodzin tej, która nas tu tez gromadzi- Sługi Bożej Matki Teresy Kierocińskiej. Modlimy się o jej beatyfikacje, ale chcemy od niej czegoś się nauczyć. Urodziła się 14 czerwca 1885 roku w Wieluniu, jako siódme dziecko państwa Kierocińskich. Wychowywana w tradycji chrześcijańskiej popartej przykładem rodziców. To zdanie wzięte z jej życiorysu szczególnie mnie uderzyło. I nad nim chciałbym się zatrzymać.
Dziś wiele się mówi o wychowaniu, o nauczaniu, o wpajaniu pewnych wartości, o życiu prawdami – tymi Bożymi, tymi zaczerpniętymi z Pisma Świętego. I mam czasami wrażenie, że im więcej się mówi, im częściej się pewne prawdy powtarza, tym efekt jest mizerniejszy. Chciałbym być dobrze tutaj zrozumiany – nie oznacza to, że nie należy pewnych rzeczy mówić, powtarzać i przypominać. Największym naszym grzechem byłoby przysłowiowe opuszczenie rąk, rezygnacja z dążeń, które miałyby coś albo kogoś zmienić. Nie! Czasami trzeba sto albo tysiąc razy pewne rzeczy powtarzać, bo może właśnie za którymś razem – może tym tysiąc pierwszym – to nasze słowo padnie na podatny grunt i przyniesie owoc. Trzeba w to wierzyć.
Jest jednak jeszcze coś co sprawia, że bez tego, nawet najpiękniej ułożone słowa, najlepiej przygotowana nauka, nie mają żadnej, albo prawie żadnej wartości. Tym czymś jest PRZYKŁAD. Rodziców, księdza, siostry zakonnej, zwykłego katolika.
Nie zapomnę takiego widoku. Do mszy świętej dla dzieci jest jeszcze dziesięć minut. Do kościoła podążają grupki: mamy z dziećmi, pojawiają się i ojcowie, czasami całe rodziny, babcie i dziadkowie. Gdzieś tam pośród nich ta mała pociecha, która idzie do kościoła, bo bliscy też idą. Gdzieś wśród tych ludzi jest i młody mężczyzna, w sile wieku, z papierosem w jednej ręce. W drugiej trzyma małą rączkę córki – I lub II klasa szkoły podstawowej. Przechodzą przez ruchliwą ulicę, a potem coś dziwnego: tata żegna się z córką. Pewnie mówi, że będzie za godzinę. I idzie- on chyba do domu, a córka na pewno do kościoła.
Przykład, albo brak przykładu – jedno i drugiego mają ogromny wpływ nie tylko na to co dziś się dokonuje, ale – jak to ma miejsce w przypadku dziecka – także i na to wszystko co będzie w przyszłości. Czy zdajemy sobie z tego sprawę?
Matka Teresa, czy też mała Janina Kierocińska miała to szczęście, że nie tylko o miłości do Jezusa słyszała, ale tej miłości doświadczała u swoich rodziców.
I jeszcze jeden znaczący epizod z życia małej Janiny. Ojciec bardzo chciał, by wyszła za mąż. Któryż ojciec nie chce tego dla swojej córki (pewnie wiecie coś na ten temat). Kiedy jednak ojciec zaczął o tym mówić, ona jak sama się wyraziła: „(…) już wybrała Najdroższego – Jezusa, nikt Go nie może zastąpić”. Wybrać Najdroższego, ale i nie pozwolić nikomu by Coś albo Ktoś nam go przysłonił, albo przysłaniał. To nauka, którą nieustannie daje nam Matka Teresa od św. Józefa.
Ona z tą miłością do Najdroższego nie zamykała się tylko w ciasnej izdebce klasztornej celi czy też kaplicy. Oczywiście w modlitwie szukała sił do tego, by iść, wychodzić ze swoją miłością na zewnątrz. Nieraz widziano ją przemykającą ulicami Sosnowca z zawiniątkiem w rękach. Jeśli nie miała już chleba, to z innymi dzieliła się sercem. Niby tak proste, ale jak trudne – kiedyś i tym bardziej dzisiaj dzielić się miłością z innymi. Za to dobre i prawdziwie macierzyńskie serce kochali ją wszyscy. Ona rzeczywiście wybrała Najdroższego i potem już nie kaprysiła, nie narzekała, nie oglądała się wstecz, nie użalała się nad sobą!
Jakże dzisiaj nam wszystkim – kapłanom i siostrom zakonnym, także wiernym świeckim - brakuje takiej postawy. Nie kaprysić, ale robić!
Matka Teresa Kierocińska nie stawiała Jezusowi warunków tak jak to my dziś często robimy. Zrobię to jak przełożona to zrobi; będę pracował na tej parafii, jeśli proboszcz stworzy mi odpowiednie warunki; będę pracował z młodzieżą, jeśli młodzież do kościoła przyjdzie itd. Można by mnożyć w nieskończoność te warunki, które tak naprawdę nie proboszczowi, nie siostrze przełożonej czy też biskupowi stawiamy, ale stawiamy je Jezusowi.
Matka Teresa nie znała chyba takiej logiki. Ona tylko słuchała Boga, robiła to co Bóg jej powiedział i kochała. Zresztą nie przypadkowo jest Teresą od św. Józefa, bo Oblubieńca Maryi cechowało właśnie to bezgraniczne podporządkowanie się woli Boga, nawet jeśli jej do końca nie rozumiał. On ją bez słów realizował, bo…. Kochał! Matka Teresa robiła podobnie.
Matka Teresa nie pomagała tylko tym którzy do kościoła przychodzili albo pukali do furty klasztornego domu. Nie pytała czy jesteś ochrzczony czy też nie.
I jeszcze jedno: Nikt Go (Jezusa) nie może zastąpić! On jest Najwyższym i Wiecznym Kapłanem.
Żyjemy w czasach kiedy Boga wypycha się na margines życia, zastępuje się Go różnymi rzeczami i osobami. Nam wszystkim – księżom, siostrom zakonnym, zwykłym ochrzczonym zjadaczom chleba – też grozi takie niebezpieczeństwo.
Dawniej było trudniej niż teraz – w pewnych kwestiach na pewno! Ludzie całymi dniami pracowali za marne pieniądze, które i tak nie zawsze wystarczały na to by związać koniec z końcem. Ale było coś, albo Ktoś, kto sycił, napełniał pokojem, radością, dawał nadzieję. Jezus, wiara, Kościół. Jak bardzo od tego odeszliśmy. Czy tylko dlatego, że żyje nam się lepiej? Może. Dawajmy dobry przykład. Bądźmy świadkami Jezusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana, i Miłości – jak Matka Teresa.