Wspomnienia świadków
Wspomnienia świadków życia Czcigodnej Sługi Bożej przechowywane są w Archiwum Matki Teresy Kierocińskiej w Sosnowcu (AMTK, Wspomnienia). Wspomnienia te były gromadzone od początku lat 50. XX w.
Wspomnienia s. Janiny od Krzyża (Katarzyny Będkowskiej) CSCIJ
Po przyjeździe do Sosnowca [1921 r.] zatrzymałyśmy się przy kościółku kolejowym, tam Nasza Matka przygotowała Siostrom łóżka, a sama przespała się na koszu od bielizny bo dla Niej zabrakło tak rozpoczynając od umartwienia i zapomnienia o sobie by myśleć tylko o Bogu i bliźnich.
(…) Gdy były większe troski kłopoty szła przed tabernakulum i długo się modliła zachęcając również Siostry, a później po chwili była spokojna pogodna nie znała lęku przed niczym polegając i ufając jedynie Bogu. Ileż łez otarła w czasie okupacji, wszyscy biedni cisnęli się do Niej to matka prosi chleba dla dzieci, druga cukru inna trochę mleka. Sama mając niewiele wszystko oddawała, gdzie tylko mogła spieszyła z pomocą dla więźniów, spieszyła z pomocą głodnym, a nigdy nie odmawiała tej pomocy choćby ostatni kęs chleba dała – ufna, że Bóg również da co potrzebne, ale szczególną litością otaczała tych co przygniatała nędza moralna.
(…) Uderzyły mnie szczególnie u Naszej Matki: ten duch modlitwy, ta wiara głęboka, ta miłość szeroka Boga i bliźniego, obejmująca wszystkich, i ta nieustanna nigdy nie stygnąca gorliwość o chwałę Bożą o Jej rozszerzenie w nieskończoność. (…) Jak najgorliwiej Sama Nasza Matka zachowywała przykazania, Regułę i śluby zakonne, dawała we wszystkim dobry przykład, [toteż] nic nie nakazywała czego Sama nie czyniła całą duszą. Była wdzięczną za najdrobniejsze usługi za dobrodziejstwa jakie Jej wyświadczano. Życie Jej zawsze jasne promienne, to życie, to chodzenie w prawdzie, w pokorze i prostocie (…).
Była roztropną w przewidywaniu rzeczy przyszłych, ciężkich, przykrych. Ona modliła się przed każdą czynnością, i Siostry prosiła o modlitwę wierzyła w jej potęgę i moc. Dla siebie zawsze surowa, dla drugich uprzejma, łagodna, niespodziewane wypadki nie mieszały Jej wcale, zawsze zrównoważona, zawsze spokojna. Wszystko najpierw przemodliła najpierw przemyślała a potem mówiła lub działała.
(…) Matka Nasza była nadzwyczaj mężną, ileż to miała trudności, przeciwności, prześladowań, ze strony świeckich, a nawet i władz kościelnych. W początkach ani swojego domu ani wyżywienia, a Ona się modliła i zawsze spokojna nikt się nie domyślał jak serce miała przeorane bólem a słowa życzliwe i uśmiech dla drugich. Ufała Bogu i żyła słowami Chrystusa który powiedział „szukajcie naprzód Królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego a reszta będzie wam przydana”, więc Ona na Pana cała zdana, nie lękała się niczego, wierząc, że bez Woli Bożej nic się nigdy nie stanie, a przecież [t]ą trzeba kochać (…).
Nasza Matka kochała cnotę ubóstwa, ceniła ją niezmiernie, dała przykład że nie była przywiązana do żadnej rzeczy gotowa oddać wszystko ostatnią rzecz, użyczyć gdy któraś Siostra o coś prosiła lub sama zauważyła, że [nie ma] mówiąc, że to wszystko marną znikomością, powtarzała często to zdanie „wszystko przeminie Bóg nam zostanie”.
AMTK, Wspomnienia, t. 4, Wsp. s. J. Będkowskiej (29 VI 1954)
Wspomnienia s. Cecylii od MB Anielskiej (Marii Czerwińskiej) CSCIJ
Przez pięć lat miałam szczęście przebywać obok Matki Teresy i patrzeć na Jej świątobliwe życie. Ostatnia choroba była najboleśniejszym przeżyciem dla całego Zgromadzenia. Jej szczegóły znane mi są tylko z opowiadania sióstr. W tym czasie bowiem przebywałam z kilkoma siostrami w Częstochowie na Kursie Katechetycznym. Na wiadomość, iż stan się pogarsza, przyjechałyśmy 12 lipca 1946 roku, zastając Matkę Teresę jeszcze przy życiu.
Chora leżała otoczona gronem matek i sióstr. Przywitała nas spojrzeniem i lekkim uśmiechem. Zgromadzenie nie opuszczało kaplicy. Jedne siostry błagały Boga o zmiłowanie i zdrowie, inne o szczęśliwą śmierć i skrócenie cierpień. Na ostatnią drogę do nieba Matka Teresa otrzymała cząstkę świętego Wiatyku – Komunii Świętej, gdyż całego nie mogła już przełknąć. Polecono wszystkim siostrom przyjść do łoża umierającej. Siedząc objęła swym matczynym spojrzeniem nas wszystkie, jako swoje duchowe dzieci, pobłogosławiła i pokropiła wodą święconą. Podczas modlitw kilkakrotnie sprawdzała, czy ma Szkaplerz św. na piersiach, a gdy podano gromnicę, zgasiła ją palcami, mówiąc że za wcześnie. Ostatnie Jej zdanie brzmiało: „Módlcie się za Przełożonych”. W pewnym momencie uchwyciła gromnicę i szeroko otwartymi oczami spojrzała gdzieś wysoko w jeden punkt. Dziwne to było spojrzenie – malował się w nim jakby podziw, wyczuwało się, że całe jestestwo Matki skupiło się na czymś pięknym, ale dla nas wszystkich niewidzialnym. I tak pozostała cicha do końca, podtrzymywana przez dwie siostry. Był piątek, godzina 8.35 rano. Chcąc widocznie wynagrodzić dzieciom ból rozstania, już po śmierci uśmiechnęła się.
Dzwon klasztorny obwieścił miastu zgon. Wzruszające były oznaki czci społeczeństwa sosnowieckiego dla tej cichej zakonnicy. Matka Teresa była bowiem nie tylko Matką dla swych duchowych córek, ale Matką całego niemal miasta, i stąd tyle czci, miłości i żalu po Jej śmierci. Pogrzeb był prawdziwą manifestacją religijną.
s. Cecylia Czerwińska CSCIJ, „Gość Niedzielny” 1996, nr 27 (LXXIII) z 7 lipca, s. 14.
Wspomnienia s. Benedykty od Przemienienia Pańskiego (Janiny Darmoń) CSCIJ
Najdroższą Naszą Matkę poznałam pierwszy raz w 1928 r. i od pierwszej chwili spotkania zostałam po prostu oczarowana widokiem Naszej Matki. Postawa pełna majestatu Bożego, skupiona pełna słodyczy, ale stanowcza, nadzwyczaj pokorna. Dla wszystkich była jednaka, tam nie było różnicy czy biedny czy bogaty, u wszystkich widziała obraz Boży, dlatego dla wszystkich miała ten słodki a zarazem ten Boży uśmiech połączony ze słowami napełnionymi Duchem Świętym, które porywały każdego, kto się do Naszej Matki choć raz zbliżył. W tej duszy było coś anielskiego, gdyż to była dusza całkowicie zjednoczona z Bogiem, dlatego każdy gdy się choć raz zbliżył do Naszej Matki, to na pewno odczuł to promieniowanie Bogiem. W ogóle pod każdym względem była wzorem i przykładem życia z Jezusem na każdą chwilę dnia dla wszystkich. Od pierwszej chwili spotkania z Naszą Najdroższą Matką dziwnie przylgnęłam do Niej całym sercem. (…) Długie godziny nieraz spędzałam z Naszą Matką na rozmowie o Bogu i było mi bardzo dobrze. Czułam spokój i jakiś inny świat.
AMTK, Wspomnienia, t. 27, Wsp. s. B. Darmoń [1954]
Wspomnienia s. Michaeli od Najświętszego Oblicza (Julii Henslok) CSCIJ
W październiku 1925 roku wstąpiłam do Zgromadzenia już zamieszkałego przy ulicy Wiejskiej 25. Zastałam w ten czas bardzo mała gromadkę Sióstr, bo liczącą zaledwie osiem Sióstr. Duszą tej małej gromadki była Nasza Matka Zał.[ożycielka]. (…) Kto tylko zbliżył się do Naszej Matki to był pod wrażeniem jej dobroci. Jej osoba wzniecała we wszystkich zaufanie i głęboki szacunek. Jej spojrzenie przenikliwe było pełne dobroci i miłości. Nie było u Naszej Matki nic surowego, była pełna łagodnej pokory, uprzejma dla wszystkich bez wyjątku, tym zdobyła sobie serca otoczenia.
Nasza Matka więcej działała przykładem niż słowem. Podziwiałam często jej szlachetną gotowość do przyjmowania wszystkiego dla Boga. Szła mężnie na każde skinienie woli swego Boga (…). Zawsze zrównoważona, pogodna, cierpliwa, miała zwyczaj mówić: wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. Źródłem tej pogody ducha była ofiarna miłość, która musiała zapomnieć o sobie dla szczęścia drugich i pociągania ich do Boga. Nasza Matka posiadała tą piękną cechę, że nie mówiła nigdy ujemnie o drugich i umiała w sposób cichy bez rozgłosu służyć drugim. W ten sposób zdobywała sobie serca Sióstr i otoczenia. Była kochana przez wszystkich i gdzie się tylko pokazała to zaraz dzieci cisnęły się do niej jak to prawdziwej rodzonej matki. Zadziwiająca była postawa Naszej Matki Zał.[ożycielki] w czasie okupacji – w trudnych warunkach w jakich się znajdowała ludzkość polska, jak i również zgromadzenia zakonne. Nasza Matka nie zamykała furty przed potrzebującymi, zawsze śpieszyła im z pomocą.
Kiedy wstąpiłam do Karmelu zastałam tam takie ubóstwo jakie sobie tylko można wyobrazić. Domek był podobny do stajenki betlejemskiej, zniszczony, zaniedbany zamieszkały jeszcze przez sześciu lokatorów. (…) Podwórko wyglądało zastraszająco, parkan był zwalony, częściowo już rozebrany przez sąsiadów, którzy nie krępowali się Sióstr ale z całą swobodą przychodzili zabierać resztki parkanu.
(…) Na pierwszym piętrze miały Siostry jeden pokoik, jego to Nasza Matka zamieniła na kapliczkę. Mała była kapliczka, ale czyściutka i bardzo ubożuchna, tym więcej uboga, że brakowała w niej tego co najważniejsze – Pana Jezusa. To też nieustanne modlitwy i nowenny z wyciągniętym rękami, to krzyżem leżące płynęły do tronu Bożego z prośbą by Pan Jezus pozostał wśród nas. (…) W 1932 roku dobudowałyśmy do tego pokoju gdzie mieściła się ochronka, prezbiterium i tam została przeniesiona kaplica. Z pracowni dziewczynek zrobiłyśmy zakrystię. Teraz Nasza Matka ponownie zwróciła się z prośbą do Kurii Częstochowskiej o pozwolenie na założenie Sanctissimum. W 1933 roku w Wielki Czwartek otrzymałyśmy pozwolenie na założenie Sanctissimum w naszej kaplicy. Radość była w Karmelu wielka, nie do opisania (…).
Po przeniesieniu kaplicy na parter, urządziłyśmy ochronkę na piętrze, a pracownie szycia i haftu umieściłyśmy w mieszkaniu, które opuścił lokator Żyd. Siostry mieszkały na poddaszu, były tam dwa pokoje i dwa małe poddasza. W jednym pokoju mieściła się kuchnia i refektarz przedzielony od kuchni firanką. W drugim pokoju mieszkały 3 Siostry, tam odbywały się rekreacje i tu również Siostry haftowały, tu było trudno pomieścić się z krosnami.
(…) W początkach Zgromadzenia była u nas skrajna bieda, ubóstwo, ale siostry prawdziwie się kochały. Mnie się to bardzo podobało, bo pragnęłam życia ubogiego (…) Pamiętam, jak byłam przy furcie zastępowałam wtenczas Siostrę furtiankę. Nasza Matka przechodząc koło mnie do kaplicy, odezwała się do mnie w te słowa: dziecko moje proszę cię pomódl się, jutro wigilia a ja nie mam ani grosza by kupić chleba na święta dla Sióstr. Uklękłam i ucałowałam szkaplerz Naszej Matce i przyrzekłam, że będę się modlić. Nasza Matka weszła do kaplicy, po chwili weszłam i ja do kaplicy by spełnić przyrzeczenie, widziałam jak Nasza Matka gorąco modliła się przed tabernakulum. Po niedługiej chwili dał się słyszeć dzwonek od furty, pobiegłam by otworzyć, spojrzałam najpierw przez okienko furtki, za furtą stał staruszek z siwą brodą, twarz była miła uśmiechnięta, przez okienko wsunął rękę i podał mi 5 złotych i powiedział: proszę to dać Matce Przełożonej to się jej przyda. Otworzyłam szybko furtę i chciałam podziękować, ale staruszek znikł w jednej chwili i nie mogłam mu podziękować. Zaniosłam te pieniądze Naszej Matce, przyjęła je ze łzami w oczach i powiedział: jaki Pan Jezus jest dobry, kto Jemu zaufał ten zawiedzion nie będzie. Te pięć złotych miały wtenczas wielką wartość, tak że Siostry miały już na całe święta wyżywienie zapewnione.
(…) Nasza Matka Zał.[ożycielka] miała wielkie nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu. Często można było zauważyć z jaką głęboką czcią modliła się przed Najśw. Sakramentem. (…) W każdą niedzielę i święta miała z nami konferencje, które miały na celu pogłębiać nasze wiadomości religijne i wskazywać drogę do ukochania doskonalej Boga. Rzadko kiedy używała na konferencji książki, mówiła zawsze ze serca, z rozpromienioną twarzą. Widać było jak każdym jej słowem kierował Duch Św.[ięty]. Siostry z największą radością śpieszyły zawsze na te konferencje, by posłuchać swej Matki – by zdobyć dla duszy nowy pokarm. Po każdej konferencji Siostry z nowym zapałem zabierały się do ofiarnej pracy. Nie mniejszą troską otaczała dzieci pozostające pod opieką Sióstr. Często doglądała sama pracy w Przedszkolu – w szkole, przypominając o pogadankach religijnych, o nauce katechizmu.
(…) Mając lat 35 chorowałam na artretyzm. Pewnego dnia wracając do celi po wieczornych pacierzach, uczułam silny ból w rękach, który powykręcał palce nie pozwalając mi się rozebrać. Chociaż już poprzednio miewałam silne bóle w rękach, ale nigdy nie były tak silne żeby aż członki zniekształcały. Mieszkałam wtenczas w celi Naszej Matki Zał.[ożycielki]. Cichutko klęczałam za firanką ale zupełnie bezradną. Nasza Matka zauważyła, że ja się nie kładę spać, więc zapukała delikatnie i weszła za firankę. I jak dobra Matka usiadła przy mnie i długo masowała mi powykrzywiane palce z gorąca modlitwą na ustach. Po długiej chwili palce robiły się giętkie i powracały do pierwotnego stanu. Przed odejściem powiedziała mi: Siostra jest młoda nie wolno siostrze chorować, potem ucałowała w czoło i odeszła zostawiając mnie wzruszoną swą dobrocią i wiarą w pomoc Bożą.
AMTK, Wspomnienia, t. 49, Wsp. s. M. Henslok [1954]
Wspomnienia s. Józefy od Najświętszego Sakramentu (Matyldy Jaromin) CSCIJ
Po raz pierwszy poznałam Matkę Założycielkę w Sosnowcu, na ul. Wiejskiej, kiedy Ją prosiłam o przyjęcie mnie do klasztoru, gdy Ją zobaczyłam, coś mnie dziwnie do Siebie pociągała Swoją Osobą, miała coś w Sobie tak miłego, była uprzejma w rozmowie i delikatna (…) Rozmawiała do mną o trudnościach jakie są w klasztorze, że trudno wytrwać tym co by nie chciały być ofiarą itd. (…) Potem znalazłam się już w klasztorze, cieszyłam się że teraz Ją częściej zobaczę, nieraz obserwowałam Ją, a zawsze taka sama uprzejma i dobra, często Ją widziałam modlącą się w kaplicy (…).
W czasie mojego pobytu na filiach Matka Założycielka często odwiedzała nas w domach zakonnych, gdzie tylko byłam, a prawie zawsze w czasie pobytu u nas Matki Założycielki Matka Nasza starała się nas poznać, czy duch zakonny jest wśród Sióstr, czy się Siostry miłują i kochają wzajemnie. Konferencję miała zawsze osobistą i wspólną z nami. (…) Matka nieraz była bardzo wesoła, lubiła jak śpiewają Siostry i cieszą się. Mówiła nam też często na rekreacji byśmy były wesołe jak dzieci Boże, ale niewinne, rekreacja by była wesoła, ale nie krzykliwa.
AMTK, Wspomnienia, t. 22, Wsp. s. J. Jaromin (26 VI 1954)
Wspomnienia s. Bernardy od Matki Bożej z Góry Karmel (Zofii Kurzei) CSCIJ
Zaledwie kilka dni po przekroczeniu progu klauzury powiedziała mi Nasza Matka „Bądź zawsze bardzo posłuszną twojej Mistrzyni, idź do niej we wszystkich potrzebach duszy i ciała. Staraj się widzieć w niej zawsze Boga a słowa jej uważaj za słowa samego Jezusa”.
(…) Było to w czasie postulatu, w czasie nabożeństwa różańcowego. Przejmowałam się i martwiłam z powodu pewnego upadku jaki mi się zdarzył. Nie chcąc przeszkadzać siostrom nie weszłam do chóru lecz zostałam w spowiednicy. Niebawem weszła Nasza Matka uklęknęła na klęczniku niedaleko mnie. Gdy zobaczyła mnie zapłakaną i zmartwioną, przywołała mnie do siebie a nie pytając o przyczynę płaczu rzekła: „Gdy nam się zdarzy jakiś upadek to nie trzeba się martwić i smucić, lecz ufać, rzucić się do stóp Pana Jezusa przeprosić Go serdecznie i już więcej nie myśleć o tym. Brak ufności więcej boli Pana Jezusa niż nasze upadki”.
(…) Nasza Matka radziła mi wpatrywać się często w życie Pana Jezusa iść za Nim choćby na Golgotę, bo zakonnica a szczególnie Karmelitanka powinna być „Drugim Chrystusem”.
AMTK, Wspomnienia, t. 7, Wsp. s. B. Kurzei [1954]
Wspomnienia s. Georgii od Jezusa (Heleny Sroki) CSCIJ
(…) W drugiej połowie czerwca 1931 roku p. Maria Kierocińska, bratanica Naszej Matki polonistka w gimnazjum w Radomsku, odwiedziła nasz klasztorek na Wiejskiej 25. Widząc gromadkę dzieci szkolnych uczęszczające na prywatną naukę szkolną na tak zwane „komplety”, zaproponowała p. Maria otwarcie szkoły powszechnej o 2-ch lub 3 siłach nauczycielskich w zakresie sześcioklasowej Pryw.[atnej] Szkoły Powszechnej. Naszej Matce spodobał się ten projekt, zaraz poczyniła starania do Kuratorium Szkolnego (…). Drugim projektem P. N. Matki było otwarcie Pryw. Rozwojowego Gimnazjum Humanistycznego przy Pryw. Szkole Powszechnej pod kierownictwem P. Marii Kierocińskiej. Na poparcie tejże sprawy w Kuratorium Krakowskim, społeczeństwo Sosnowieckie złożone ze samej elity tegoż miasta, złożyło podpisy pod wydrukowaną odezwą i prośbą na otwarcie powyższej szkoły, dając dowód zaufania społeczeństwa do Sióstr, oraz potrzebę egzystencji Gimnazjum o charakterze religijnym. Pomimo wielkiej życzliwości społeczeństwa sprawa Gimnazjum nie doszła do skutku, ponieważ nie było ani odpowiedniego budynku ani sił pedagogicznych.
Dnia 5 IX 1931 r. otwarto szkołę u Sióstr naszych przy ul. Wiejskiej. Była to: Prywatna Koedukacyjna 6 kl. Szkoła Powszechna, umieszczona w 3 oddziałach, w budynku klasztornym. Siostry odstąpiły 3 pokoje większe, 4-ty pokój mniejszy przeznaczony był na kancelarię. Zapisy dzieci odbyły się 1-2 i 3 września. W liczbie 30 dzieci szkolnych wraz z 60 dziećmi z przedszkola (ochronka i freblówka) zgromadziły się Siostry wychowawczynie na wspólnej sali gimnastycznej, skąd wszyscy parami udali się do kaplicy na Mszę św., w czasie, której wszyscy zebrani śpiewali pieśni kościelne. Po mszy św. była egzorta i pieśń: „Boże coś Polskę”. Następnego dnia, już normalnie rozpoczęła się lekcja szkolna według planu ministerialnego.
(…) Zauważyły Siostry, że gdy ludzie zetkną się z nami nie mogą się potem łatwo i obojętnie rozstać. Młodzież ciągnęła do Sióstr i rada by przestawać jak najdłużej, spełniając bezinteresownie różne usługi. Nasza Matka cieszyła się tym objawem garnięcia się młodzieży do Sióstr, poddała myśl żeby tę gromadkę dziewcząt zainteresować pracą społeczną, dać im sposobność do pracy nad sobą i nad innymi. Powstało przy Zgromadzeniu Sióstr samorzutnie Żeńskie Stowarzyszenie Młodzieży złożone z 60 członkiń. Jak na wstępną i przygotowawczą pracę, to dość pokaźna liczba. Z zapałem i ochotnie uczęszczały dziewczęta na zebraniach. Następnie do pracowni na naukę kroju, szycia i haftu wszystkie się zbierały, gdzie oprócz nauki robót, uczyły się katechizmu i etyki katolickiej. Liczba dziewcząt w Ż. S. M. wzrosła ponad 100. Były to dziewczęta pracujące, w różnych zakładach przemysłowych i biurach. Na zebraniach Ż. S. M. było prowadzenie młodzieży według ustalonych sposobów przez Ogólnopolskie Ż. S. M.
W miesiącu Matki Bożej Różańcowej powstały również kółka różańcowe naszych najbliższych i najbardziej oddanych, dla matek i dziewcząt pozaszkolnych. Młodzież garnąca się do klasztorku ciągnęła za sobą rodziców, szczególnie przedszkolaki. Rodzice pragnęli się czymś przysłużyć Karmelowi. Nasza Matka, widząc przychylność rodziców dzieci naszych, postanowiła na ich korzyść zorganizować tak zwane „Koło Matek” przy szkole i przedszkolu. Raz na miesiąc zbierało się to „Koło Matek”, na którym omawiano problemy o wychowaniu dzieci. Mówiono jakimi powinni być rodzice, by dobrze wychować dzieci. Wygłaszała siostra wychowawczyni referaty na tematy psychologiczno–wychowawcze połączone z dyskusją i przykładami z życia dzieci. Zagadnienia tego rodzaju były bardzo pożyteczne. Z inicjatywy „Koła Matek” urządzała Nasza Matka 6 grudnia św. Mikołaja. 150 ubogich dzieci dostało podarunki. Za staraniem Sióstr, na święta Bożego, ubodzy naszej dzielnicy, w licz. 100 osób dostali żywność, ubranie i ciepłą bieliznę. Skąd Nasza Matka czerpała te powyższe dary. Otrzymywała od ludzi i do ludzi odsyłała ku radości ich i Naszej Matki. Od tej pory, co rok na każde uroczyste święta Bożego Narodzenia, Wielkanocy, oraz na św. Mikołaja obdarowywano ubogie dzieci i rodziny w odzież, bieliznę i buty. W miarę czasu rozwijała się nasza szkoła, jak również przedszkole i tzw. caritas. (…)
Często nie było grosza w domu. Stale był brak pieniędzy w kasie domowej. Bywały dni, że nie było czym wypłacić robotników. Ufna modlitwa, dziecięca prośba Naszej Matki i Sióstr do Dzieciątka Jezus, czy też do św. Józefa zawsze nagrodzona była przysłaną ofiarą, czy też wynagrodzeniem za pracę Sióstr, która starczyła dla robotników. Zauważyłam, że przysyłane ofiary na rękę Naszej Matki były minimalne. Niemal przez całe życie zakonne Naszej Matki Założycielki, wielkie ubóstwo było bogactwem jej, często bogatsza „biedą”, jeżeli nie skrajną „nędzą”. Zawsze była prawdziwie ubogą. Nie uskarżała się na nią, ani razu, dziękując Bogu za ubóstwo, które pragnęła zachować całe życie. (…)
Rok 1939. Dużo radości miały Siostry z przeprowadzenia wodociągów i kanalizacji. Ileż to pociechy miały Siostry, gdy zamiast ze studni, czerpano wodę z kranu i to w kuchni i to na korytarzu i to na budowie i na powietrzu, skąd wężem podlewano cały ogród. Marzenia Naszej Matki spełnione, gdy wodę przyciągnięto do starego domu, „by moje dzieci już się nie męczyły dźwiganiem wody, by ją miały blisko” (…).
AMTK, Wspomnienia, t. 2a, Wsp. s. G. Sroki [1956–1961]
Wspomnienia s. Cyryli od Dzieciątka Jezus (Heleny Wójcik) CSCIJ
Kiedy po raz pierwszy zapoznałam siostry, wielkie zrobiła na mnie wrażenie postać Matki Teresy pełna pogody serca dobrego postać tą miałam głęboko w pamięci. Zapoznawałam się z dniem każdym bliżej, interesowało mnie wszystko. Śledziłam gdzie mieszkają siostry. Ponieważ w tym jednym domu było przedszkole i szkoła, i miejsce przeznaczone na kaplicę, wszystko to pomieścić w jednym domu było nie do pojęcia. Siostry tylko mogły zajmować na mieszkanie strych i suteryny. Jak później się dowiedziałam rzeczywiście tak było. (…) Widać było że najlepsze miejsca odstępowały dla dzieci (…).
Z dniem każdym mnożyły się powołania nawet w dniach trudnych panowania okupanta, kiedy groziły nieraz niebezpieczeństwa. Pamiętam, że w tym czasie były obłóczyny sióstr albo profesja. Nawet w czasie okupacji Nasza Matka starała się dokształcać siostry, sprowadzała profesorki. (…).
AMTK, Wspomnienia, t. 23, Wsp. s. C. Wójcik (30 VI 1954)
Wspomnienia s. Magdaleny od Jezusa Ukrzyżowanego (Anny Wróbel) CSCIJ
[1922 r.] Zgromadzenie Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus wzięło wraz z imieniem i ubóstwo stajenki Betlejemskiej. Brak było sprzętów najpotrzebniejszych jak stołów i stołeczków. N. N. Matka zwróciła się do tartaku i ofiarowano Siostrom cały wóz odpadków z drzewa. N. N. Matka zbijała razem ze mną taborety, ławeczki do pracowni, a nawet zrobiła stół do kuchni. (…)W willi [przy ul. Naftowej] nie miałyśmy zupełnie czym palić, po inż. Pętkowskim zostało bardzo dużo miału z węgla, którym paliłyśmy w piecach i gotowały w kuchni. Cierpiałyśmy wielkie zimno, wieczorem kładąc się na spoczynek i rano wstając, nie czułam zupełnie nóg, dopiero około południa rozgrzewałam się uprzytamniając sobie, że przecież mam nogi. W celach woda w dzbanku zamarzała z wierzchu do dna. Z poddaniem się woli Bożej i na wesoło znosiłyśmy zimno, przypominając sobie, że Boże Dzieciątko w stajence też cierpiało wielkie zimno. (…).
Nadeszły Święta Bożego Narodzenia I-sze w Karmelu Jego. N.N Matka zabiegała bardzo, by je Siostrom uprzyjemnić, wysilała się jak tylko mogła, poleciła upiec ciasto, przygotowała słodycze, ale nie było choinki. N.N. Matka w pełnej dobroci macierzyńskiego serca, poleciła S. Janinie uciąć gałąź ze świerka w ogrodzie, obsadzić w starą konewkę, a mnie poleciła zrobić kilka zabawek z wiórek i bibuły. Ubrano prowizoryczną choinkę, N.N. Matka zadowolona mówiła „Muszę Siostrom uprzyjemnić święta, by nie tęskniły za domem” (…)
N. N. Matka przyjmowała również do haftu sztandary i paramenty kościelne, sama jako mistrz tychże haftowała i uczyła Siostry. Czasem zamówień było bardzo dużo (…). Braki i potrzeby były wielkie, na wszystko trzeba było grosza, toteż każde zamówienie N. N. Matka przyjmowała z radością jako pomoc z nieba.
Na Schönowskiej. W dalszym ciągu pracownia się rozwija, 60 dzieci uczęszcza zwłaszcza z rodzin robotniczych, które prócz robót, korzystały też duchowo, gdyż w pracowni urozmaicano dzień: odpowiednią pogadanką, różańcem, czytaniem i śpiewem.N.N. Matka dużą salę przeznaczyła na pracownię, a wieczorem była sypialnia dla Sióstr. W domach fabrycznych Siostry miały wielką ciasnotę, dokoła były otoczone mieszkaniami robotniczymi, skąd często dały się słyszeć: krzyki, kłótnie i przekleństwa. Nie można się było skupić na modlitwie, lecz N.N. Matka stale nas pocieszała i dodawała odwagi do znoszenia trudnych warunków mieszkaniowych na Wiejskiej. Gdy dom na Wiejskiej został całkiem opróżniony przez lokatorów, N. N. Matka rozwinęła pracę: otwarto ochronkę dla dzieci, pracownię haftu i szycia, przygotowywano dzieci i chorych do Sakramentów św. udzielano korepetycji dzieciom oraz otworzono Szkołę Powszechną. N. N. Matka najlepszy lokal oddała dzieciom, a Siostry zajmowały sutereny i poddasza.
(…) Jeden z księży tut. parafii ówczesny wikary ks. Mrotek wyraził się: „Po co Siostry mają wyjeżdżać na misje? Tutaj jest obfity teren pracy nad duszami jak przygotowywanie do Sakramentów św. i Wiatyku, godzenie powaśnionych rodzin, łączenie rozdzielonych małżeństw, opieka nad chorymi, porzuconymi dziećmi, sierotami itd.”
N. N. Matka w trudnościach i cierpieniach była zrównoważona, wszystko znosiła heroicznie, zdana całkowicie na wolę Bożą, składała u stóp P. Jezusa wszystkie krzyże, modląc się za tych, którzy byli powodem Jej cierpień. Mawiała często „Zgromadzenie nasze zrodziło się pod krzyżem i na krzyżu ma spocząć”. (…) N. N. Matka swą wielką ufnością w Bogu podtrzymywała wszystkich i zapewniała, że to dzieło poczęte na chwałę Dzieciątka Jezus przetrwa trudności, utrzyma się. (…)Wpajała w nas również ducha Dziecięctwa Bożego jego prostotę, całkowite zdanie się na wolę Ojca Niebieskiego, ufność stosunek dziecięcy wobec Boga, poznanie i ukochanie swojej nędzy, naśladowanie cnót Bożej Dzieciny w domku Nazaretańskim, zwłaszcza Jego posłuszeństwa i pokory.
(…) Nie zadawalała się N. N. Matka pięknymi słowami i zwrotami o P. Bogu, lecz stale nam podkreślała „Dzieci kochane czynu, czynu trzeba dla P. Jezusa, jak to będę widzieć w każdej z was, wówczas będę o was spokojna”. Mówić o Bogu, że Go kochamy, przychodzi nam to łatwo, a nawet słodko. Rzeczą ważniejszą jest okazać Bogu czynami, że Go kochamy. (…) Zawsze była pogodną delikatną względem drugich, uśmiechnięta, mile podchodziła do drugich, toteż porywała za sobą wszystkich –zwłaszcza najbiedniejszych i uciśnionych, ci znajdowali u N. N. Matki pociechę, radę i pomoc tak materialną, jak też i duchową. Czym tylko mogła dzieliła się. Każdy od niej odchodził pocieszony, umocniony na duchu, z większą wiarą i ufnością w pomoc Bożą oraz obdarowany żywnością lub odzieżą.
AMTK, Wspomnienia, t. 3, Wsp. s. M. Wróbel (29 VI 1954)
Wspomnienia o. Sylwestra od św. Elizeusza (Ignacego Gleczmana) OCD
Po raz pierwszy spotkałem Janinę Kierocińską w r. 1914 w Zakładzie dla Starców i inwalidów, prowadzonym przez SS. Albertynki w domu przy ul. Lubicz w Krakowie. Byłem wtedy młodym kapłanem i odwiedzałem Zakład, czasem dwa lub trzy razy dziennie celem wyspowiadania i zaopatrzenia chorych św. Sakramentami. Ponadto często w kaplicy zakładowej odprawiałem Mszę św. ponieważ Zakład nie miał specjalnego kapelana. Tam też spotykałem często Janinę Kierocińską, która była furti[a]nką. Nigdy jej nie widziałem zniecierpliwionej chociaż miała do tego wiele przyczyn, ponieważ chorzy byli często bardzo kapryśni, mieli różne wymagania, a ona starała się każdemu dogodzić. Słuchając Mszy św. niejednokrotnie słyszała dzwonek przy furcie i musiała biegnąć celem przyjęcia interesanta. Czasem między chorymi nerwowo wybuchała kłótnia, nawet w kaplicy podczas nabożeństwa. Janina umiała zawsze załagodzić spór, jednemu szepcąc coś do ucha, a drugiego głaszcząc po głowie lub ramieniu, jak dzieci. Chorzy natychmiast się uspokajali. Tego inne osoby, nawet Siostry nie mogły tak skutecznie uczynić, jak Janina, która była bardzo lubiana przez chorych. Zawsze na twarzy jej widoczny był miły uśmiech do każdego.
Janina świeciła wszystkim dobrym przykładem modlitwy i cichości. W kaplicy wystrzegała się rozmowy, porozumiewała się raczej gestami lub wzrokiem. Gdy chorzy zaczęli rozmawiać między sobą, Janina klęcząca zazwyczaj przy drzwiach uspokajała rozmawiających gestem lub wzrokiem. Gdy przyniesiono nowego chorego, co zdarzało się często, Janinka przybiegała do klasztoru naszego przy ul. Rakowickiej 18 i prosiła o księdza czasem kilka razy dziennie. Żaden z Ojców nie zauważył u niej żadnego zniecierpliwienia lub niezadowolenia.
Widziałem często Janinę na modlitwie tak w kaplicy zakładowej jak również w naszym kościele. Mogłem ją obserwować z konfesjonału, który stał pod chórem. Na modlitwie była bardzo skupiona, widać było, że jest przejęta modlitwą, nie rozglądała się wokoło, a jedynie podczas Mszy św. podnosiła wzrok na celebransa. Modliła się przeważnie w postawie klęczącej i nigdy nie opierała się ani o ławkę, ani o mur. Brała udział we wszystkich prawie nabożeństwach w naszym kościele prosząc o pozwolenie Przełożonej i poddając zastępczynię przy furcie. W kościele długo nie przesiadywała, wracając po nabożeństwie do pracy, dlatego Siostra Przełożona nie czyniła jej trudności, wiedząc, że wkrótce powróci. Kiedy wchodziłem do furty, zawsze pierwsza pozdrawiała mnie, mówiąc: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Była bardzo obowiązkowa, rzetelna, nigdy nie trzeba było czekać na otwarcie furty. Była bardzo skromna, małomówna, sprawy załatwiała krótko, nie miała zwyczaju rozmawiać z księżmi przy furcie, jak również całować ręki, lecz szkaplerz tak, jak to jest we zwyczaju w Zakonie Karmelitańskim. Przypominam sobie, że lubiła chodzić do naszego kościoła w soboty na uroczyście Śpiewane „Salve Regina”. Nie tylko sama przychodziła, lecz przyprowadzała ze sobą dzieci, a także starsze i zdrowsze dziewczęta ze Zakładu. Zachęcała wszystkich do uczczenia Matki Boskiej Szkaplerznej. Nie ulega wątpliwości, że należała do III Zakonu Karmelitańskiego. Dowodem jej nabożeństwa do Matki Bożej Szkaplerznej jest fakt, że pytała chorych, czy mają szkaplerz i nikogo nie wypuszczała z Zakładu bez szkaplerza. Szkaplerze sama szyła i darowywała chorym.
AMTK, Wspomnienia, t. 1/54, Wsp. o. S. Gleczmana (1 VII 1959)
Wspomnienia o. Józefa od Matki Bożej z Góry Karmel (Jana Prusa) OCD
(...) Pozostała aż do końca, aż do śmierci głową swego Zgromadzenia, można rzec: na pociechę i chwałę swoich dzieci. W tym bowiem miesiącu, parę dni przed naznaczoną Kapitułą w lipcu (20 VII), zachorowała Matka ciężko na zapalenie otrzewnej i 12 lipca przeniosła się do wieczności. Danym mi było – towarzyszyć częściowo – tym ciężkim chwilom Matki i znowu stwierdzić naocznie wielką cnotę Kochanej Matki. Zabierałem się w drogę – autobusem – do Warszawy w sprawie jakiejś pilnej – gdy tuż przy autobusie (a podróże wówczas koleją czy autobusem były ciężkie i nie przyjemne) – stanął Ks. Magott – długoletni Kapelan Sióstr w Sosnowcu, późniejszy Rektor Sem.[inarium] Częstochowskiego – i bardzo nalegał w imieniu Sióstr i Matki, by zamiast do Warszawy jechać do Sosnowca, do umierającej Matki. (…) zastałem Matkę w szpitalu, w otoczeniu wielu Sióstr. Ucieszyła się bardzo – mimo strasznych bólów była uśmiechnięta, opanowana, przytomna jak rzadko, wyglądała młodziutko – jakby trzydziestoletnia mniszka. Chciała się przede wszystkim wyspowiadać i poruczyć pewne swe polecenia i rady dla córek, ze względu nie tylko na zbliżającą się Kapitułę – ale i swoją śmierć, która szybkim krokiem się do niej zbliżała. Była do nie[j] przygotowana i jak mi się zdawało – świadoma i pewna – ale znowu spokojna, opanowana, nawet powiem rozpromieniona. Tak, że nie żałowałem swego przyjazdu i ten Jej spokój mnie się udzielił. Myślałem nawet, że nie umrze – albo też jeszcze dalej i dłużej pożyje. Postawą Matki w tych godzinach pobytu mego w szpitalu byłem niezmiernie zbudowany – ze wszystkich moich spotkań czy rozmów. Można było jej pozazdrościć takiego stanu i spokoju, w jakim ją znalazłem. Jak mogłem uspokajałem i Siostry i Matkę, utwierdzając ją w tym stanie i spokoju. Spowiedź naprawdę szczera, pobożna, nadprzyrodzona. Wysłuchałem też dokładnie poleceń i rad, odnośnie do Sióstr i Zgromadzenia na zbliżające się wybory i obiecałem spełnić wszystko, o co prosiła, lecz równocześnie wedle poleceń mi danych przez Ks. Biskupa, któremu musiałem po wszystkim złożyć dokładny raport. Musiałem jednak pośpieszyć do pociągu do Warszawy po tych długich wynurzeniach i rozmowach – choć chciałoby się dalej nacieszyć Jej widokiem i urokiem młodzieńczej siły, spokojem w takiej chwili. Gdybym jednak przypuszczał, że zaraz o ile się nie mylę – nazajutrz – umrze – zostałbym chyba do końca (…)
Matka od początku do końca założyła, wychowała, wyhołubiła sama swe córki, sercem, przykładem, stałością i wiernością idei, sobie przekazanej przez N. O. Prowincjała [o. Anzelma Gądka]. A przede wszystkim przecierpiała i bólem zrodziła, utrwaliła i potem rozwinęła swe dzieło. Cześć Jej za to i chwała tej jasnej, świetlistej postaci i Fundatorki Karmelu Dzieciątka Jezus (…).
AMTK, Wspomnienia, t. 1/44, Wsp. o. J. Prusa OCD (24 VII 1959)
Wspomnienia Witolda Bykowskiego
Chciałem się podzielić moimi wspomnieniami, a właściwie podziękować za ratowanie nas – można tak określić, bo taki tu był – przed głodem w czasie okupacji. Chciałem podziękować Siostrze tu obecnej przy mnie za wszystko, za wszystko, co wszystko to, co zrobiły dla naszej rodziny i w ogóle dla wszystkich, którzy korzystali tu z pomocy. A wyrażało się to przez podawanie posiłków, ciepłych posiłków właśnie przez Siostrę Teresę, bo to jest bardzo ważne, że ona się chyba najbardziej poświęcała dla wszystkich, jak ja to sobie oczywiście przypominam. Byłem wówczas dzieckiem i to może wszystkich mylić i mogą sądzić, że dlatego mogę tylko mało pamiętać z tych czasów. Ale mnie się wydaje, że właśnie te lata mnie kształtowały i uważam, że przez całe moje życie właśnie pod tym kątem robiłem wszystko. Nie wiem w jakich słowach mógłbym to wyrazić. Uważam, że więcej osób mogłoby to również zrobić – jak moja mama, tata już nie żyjący, brat, moja siostra (…).
AMTK, Wspomnienia, t. 57/7, Wsp. W. Bykowskiego (9 III 1978)
Wspomnienia Aleksego Hensloka
Poznałem M. Teresę gdy wstąpiła do Zgromadzenia moja siostra Julia obecnie s. Michaela. Miałem wówczas 12 lat. Między Sosnowcem a Polanką nie było jeszcze wtedy stałej i systematycznej łączności pocztowej, dlatego – naprzód mój najstarszy brat, a potem ja zanosiliśmy tam listy od M. Teresy. Siostry sosnowieckie przynosiły je do Bierunia, do naszych rodziców, a myśmy je dalej zanosili pieszo lub – dużo później na rowerach. Różnie się chodziło – czasem raz na tydzień, czasem raz na miesiąc, wg potrzeby. Naprzód chodziliśmy okrężną drogą, później na krótsze – przez Porębę. (…)
Nigdy nie słyszałem od M. Teresy żadnego szorstkiego słowa. Była bardzo lubiana i szanowana przez wszystkich. To był człowiek – ach! takiego człowieka...
(…) Mój ojciec wiele pracował przy Wiejskiej – robił tu różne przeróbki. Przyjeżdżałem chętnie do pomocy. M. Teresa każdego z pracowników wypłacała w odpowiednim czasie. Ostatnie by dała za siebie, żeby drugim pomóc. Byli też tacy, którzy pracowali ochotniczo.
(…) Matka miała dobre pomysły przebudowy obu domów, ale zawsze radziła się kompetentnych ludzi, a potem śmiało swoje plany realizowała. Zaczęło się od przebudowy klatki schodowej w nowym domu. (…) Te, które po niej przyszły bardzo dużo zrobiły. Może nawet więcej, ale ona miała najcięższe warunki – wszystko było na jej barkach. Tak jak ona umiała się modlić z siostrami, to czasem nawet ksiądz tak pobożnie nie odprawia. Wszystko w niej było zdyscyplinowane, bardzo pobożna. To można było z samych jej ust wyczytać. Stale mówiła o Bożych sprawach. Takiego człowieka nie spotkałem. Umiała pociągnąć drugiego człowieka, miała coś w sobie lubianego, a równocześnie powagę, zrównoważenie... Odważna w załatwianiu spraw. Miała do każdego podejście, bo każdego traktowała jednakowo. Jak najbiedniejszy przyszedł – zawsze coś dawała. Często sama wychodziła do potrzebujących. Lubiła porządek i czystość, ale nikim nie gardziła. Dla brudnych, opuszczonych biedaków była specjalnie życzliwa, nawet pijakom usłużyła. Wzbudzała powszechne zaufanie.
Byłem na pogrzebie Matki. Był wielki. Nie było nikogo kto by powiedział choć jedno złe słowo. Świeckich było dużo. Ze wszelkich warstw społecznych – obcych dużo. To był wstrząs dla Sosnowca. Ogromny pogrzeb (…). A potem byłem wiele razy na grobie Matki Teresy, bo zawsze człowieka ciągnie. Nieraz prosiłem o wstawiennictwo w ciężkich momentach – przychodziła z pomocą.
AMTK, Wspomnienia, t. 56/51, Wsp. A. Hensloka (30 VI 1979)
Wspomnienia Lucjana Kierocińskiego
Kiedy już była w klasztorze w Sosnowcu, pewnego razu przyjechała do Wielunia w sprawie umieszczenia mojego brata młodszego Antoniego w gimnazjum OO. Karmelitów Bosych w Wadowicach. Ciocia pytała o zgodę ojca, mnie i brata. Kiedy wszyscy wyrazili zgodę, powiozłem brata na egzamin do I klasy gimnazjalnej. Cioci bardzo zależało na umieszczeniu brata w internacie i uprzednio wszystko z Ojcami załatwiła. (…).
Obserwując ogromne ubóstwo i niedostatek w klasztorze cioci i częściową nieżyczliwość ludzi, którzy czasem czynili na złość (psa otruli, sztachety z ogrodzenia odrywali) i widząc stale piętrzące się trudności w prowadzeniu życia zakonnego w Sosnowcu, nie mogłem zrozumieć dlaczego ciocia z zakonnicami nie przeniesie się na Śląsk, gdzie ludzie są zupełnie inni i ułatwiają życie zakonnicom a nie utrudniają. Pewnego razu wszcząłem na ten temat rozmowę z Ciocią Janiną, wówczas ciocia oświadczyła mi, że ma propozycję, aby przeniosła się z siostrami na Śląsk do pięknego klasztoru i wymieniła miejscowość, której nie pamiętam, jednak nie chce się tam przenieść. Całe zadowolenie to mam w swej pracy właśnie w Sosnowcu, oświadczyła mi ciocia, ponieważ tutaj napotykam moc trudności, których pokonywanie daje mi najwięcej zadowolenia i radości, a czego tam na Śląsku nie miałabym. Mimo tak trudnych warunków życia rzeczywiście ciocia była zawsze uśmiechnięta i zadowolona, i zawsze niezwykle delikatna. Gdy chciała mnie gdzieś posłać to kilkakrotnie pytała czy nie wyrządza mi tym jakiejś trudności. Lubiłem rozmawiać z Ciocią, gdyż miała bardzo miły i delikatny sposób mówienia.
AMTK, Wspomnienia, t. 1/41, Wsp. L. Kierocińskiego [1957]
Wspomnienia Marii Kraus
U mnie – w czasie okupacji – było bardzo krucho z żywnością a także z odzieżą i bielizną z racji specjalnego prześladowania przez Niemców. Nie zapisałam się na listę volkslistę mimo, że jak Niemcy twierdzili – miałam po temu ponad 100% podstaw. Miałam na utrzymaniu matkę staruszkę i 10-letniego syna. Matka Generalna nie chciała dotknąć mojej wrażliwej ambicji i nigdy nie proponowała mi nawet najmniejszej pomocy pieniężnej. Natomiast często posyłała mojej Mamusi i dziecku małe porcyjki masła i cukru. Pewnego razu, gdy przyszłam bardzo zziębnięta do sióstr, Matka Generalna zdjęła ze siebie w przyległym pokoju brązowy sweter i przemocą wcisnęła go na mnie. Gdy z płaczem broniłam się od przyjęcia, powiedziała, że tak musi być, a żeby mnie trochu uspokoić szybko wybiegła i wróciła ubrana w jakąś cienką, wełnianą bluzkę. Tego nigdy nie zapomnę! Podobne wypadki obdarowywania biednych inteligentów miały kilkakrotnie miejsce, o czym dowiedziałam się bezpośrednio od obdarowanych. Nie wiem, czy oni jeszcze żyją. Jedna pracowała w aptece, ale jej już dawno nie widziałam. Jakaś pani także mi opowiadała o podobnym wypadku.
Matka Generalna miała specjalne nabożeństwo do Oblicza Pana Jezusa. Wszystkim zaufanym a cierpiącym fizycznie czy moralnie rozdawała obrazki oraz Litanię do Oblicz[a] Pana Jezusa, zalecając przybicie obrazka na drzwiach wejściowych mieszkania oraz codzienne odmawianie Litanii. Ja też tak robiłam i wierzę mocno, że dzięki opiece Przenajśw. Oblicza mimo głodu, chorób i strasznych prześladowań ze strony hitlerowców, przeżyłam z całą rodziną okupację.
Pewnego razu Matka Teresa wyszła do mnie z oznakami widocznego cierpienia, które usiłowała zatuszować. Kiedy ją prosiłam, żeby dbała o siebie i oszczędzała swe siły, które są potrzebne wszystkim siostrom i wielu ludziom, odpowiedziała z pełnym słodyczy uśmiechem: „To nie szkodzi. Ja życie swoje ofiarowałam Panu Bogu za dalszy rozwój naszego zgromadzenia – i wierzę mocno, że gdy mnie zabraknie, Oblicze Przenajświętsze będzie się moimi „córkami” opiekowało. I podobnie w chwilach największych cierpień uśmiechała się wyrażając wdzięczność Panu Bogu, że przyjął ofiarę jej życia.
(…) Dwa razy byłam świadkiem wywiadu a Niemcami, którzy koniecznie chcieli siostry, zwłaszcza pochodzące ze Śląska, zapisać na volkslistę. Uderzała mnie wielka godność i spokój, z jakim Matka Generalna przemawiała do Niemców, oraz zdecydowanie sióstr, które oświadczały stanowczo, że są Polkami i, że ich dom rodzinny jest obecnie tu, a nie na Śląsku. Całą tę rozmowę ja tłumaczyłam na język niemiecki i z niemieckiego na polski.
AMTK, Wspomnienia, t. 57/3, Wsp. Marii Kraus (23 XI 1974)
Wspomnienia Marii Misiak
Matkę Teresę od św. Józefa – Janinę Kierocińską – poznałam osobiście w roku 1940. Przyjechałam do klasztoru w Sosnowcu razem z moim mężem, który był lekarzem zaufania S.[óstr] Karmelitanek Dzieciątka Jezus. Uderzyła mnie skromność umeblowania w rozmównicy, podłoga z heblowanych desek przykryta dywanikami własnej roboty, oraz nieskazitelna czystość całego pomieszczenia. Tak samo wyposażona była kaplica. Matka Teresa była bardzo przystępna, bezpośrednia i nadzwyczaj gościnna. Gdy wzbraniałam się przyjąć posiłek jako poczęstunek ponieważ jest wojna i są ciężkie czasy – opowiedziała mi zdarzenie:
Pewnego dnia ktoś potrzebujący zapukał do furty i poprosił o jedzenie. Wtedy Matka stwierdziła, że jest to już cała reszta mąki, którą Siostry posiadały dla siebie. Zwróciła się więc do Sióstr z zapytaniem, czy są gotowe zrezygnować z kolacji na rzecz głodnego. Wszystkie siostry zgodziły się bez wahania. Następnego dnia – dzwonek do furty – proszę otworzyć bramę – wieziemy przydział mąki z Urzędu Miejskiego czy Opieki Społecznej – dokładnie nie wiem. – Wjechała platforma konna – naładowana workami z mąką. Żadna z Sióstr tej mąki uprzednio nie zamawiała. Widzi Pani – mówi Matka Teresa do mnie – trzeba zawsze bezgranicznie zaufać Opatrzności Bożej – a jeśli to możliwe, połączyć z ofiarą umartwienia ciała (…).
Zwierzyła mi się kiedyś Matka Teresa, że udzielała pomocy i schronienia nie tylko Polakom, ale także Żydom, których w Sosnowcu było bardzo dużo. Wychowywała od niemowlęcia – małą Żydóweczkę Terenię – której rodzice uciekając przed zagładą – pozostawili sąsiadce. Ta natomiast oddała dziecko do Sióstr Karmelitanek Dz. J. – które Matka przyjęła z radością. Nie obawiała się gestapowców, którzy stale prześladowali Siostry rewizjami i groźbami. Wiedziała co Ją czeka – gdyby prawdę wykryto (…).
AMTK, Wspomnienia, t. 57/12, Wsp. Marii Misiakowej (2 VI 1986)
Wspomnienia Ireny Staniszewskiej
Wiem, że siostry pomagały Armii Krajowej – inicjatorką była zawsze Matka Teresa. Wyszywała między innymi oznaki na mundury – jakieś zielone liście na kołnierze. Akowcy przychodzili po to w nocy, jak również po paczki żywnościowe i odzieżowe, po opatrunki, które sama przynosiłam również z apteki „dla chłopców” wg określenia M. Przełożonej. Siostry równocześnie dużo haftowały – kupowały materiały i nici, które przynosiłam sama lub podawałam przez s. Weronikę, ponieważ pracując wówczas przy ul. Modrzejewskiej miałam znajomości w tej dzielnicy żydowskiej i mogłam łatwiej coś dostać. Czasem Matka dostawała jakieś materiały spoza Sosnowca. Szło dużo rzeczy – dla kogo? nie wiem.
Jedna z moich koleżanek, której mąż zginął w obozie (p. Miłkowska), opowiadała mi, że chodzi z córeczką do sióstr na obiady. Matka wydawała je każdemu, kto przyszedł głodny.
Opiekowała się małymi dziećmi. Ktoś przyniósł w wózku ubraną dziewczynkę – powiedział, że go proszono, by to dziecko tu zostawić. S. Hieronima mówiła mi, że prosiła o to owego pana matka tego dziecka, gdy zabierano ją do obozu. (…) Inne dzieci były przewożone z różnych stron. Raz sami Niemcy dali znać, że są dzieci do zabrania. Pojechała wówczas po nie – zdaje się – s. Michaela i przyniosła w swoim płaszczu kilkoro z Katowic (…). Dzieci przeważnie bez rodziców, bez nazwisk. Matka sądownie szukała dla nich opiekunów. (…) Niemcy wysyłali dziewczęta na roboty do Niemiec. Matka ukrywała je więc u siebie, między innymi Hannę Rottert, która nie miała rodziców. Była ona przez jakiś czas u mnie. Wtedy właśnie przyszło po nią 2 Niemców, ale schowała się w spiżarce i nie znaleźli jej. (…) Matka była wielką patriotką, w słowach, w zachowaniu się. W czasie okupacji dzieci uczyły się religii po kryjomu.
Gdy potrzebne były komuś jakieś lekarstwa, Matka przysyła do mnie s. Weronikę. Przybiegała również przed samą śmiercią Matki, która mnie wzywała. Weszłam za klauzurę. Matka leżała w dużym pokoju, gdzie były zgromadzone siostry. Byłam do końca (…).
AMTK, Wspomnienia, t. 57/4, Wsp. I. Staniszewskiej (24 XI 1974)