Portret duchowy
Często w informacjach lub popularnych publikacjach dotyczących postaci Matki Teresy Kierocińskiej i jej sylwetki duchowej, przedstawia się ją przede wszystkim jako społecznika, a więc pochylającą się nad ludzką biedą, usiłującą poprawić los najuboższych w Sosnowcu, zaangażowaną w pracę w Towarzystwie Dobroczynności, pochylającą się z troską się nad dziećmi i organizującą dla nich opiekę, czy wreszcie w czasie wojny ratującą dzieci żydowskie. To wszystko oczywiście czyniła, jednakże u źródeł tej rozległej działalności Sługi Bożej nie stały wcale motywy filantropijne, typu doktora Judyma z powieści Żeromskiego. U źródeł wszystkich tych dzieł czynnej miłości, jakie podejmowała matka Kierocińska była miłość, jaką sama czerpała od Boga, z którym więź była dla niej czymś najważniejszym. Sama o tym wielokrotnie mówi, świadczy też o tym jej życie, a także świadectwa osób, które ją znały.
W tym przedłożeniu pragnę pokrótce zwrócić uwagę na najważniejsze cechy jej duchowej sylwetki, które jednocześnie okazały się najgłębszym źródłem i inspiracją do dokonania tego wszystkiego, co matka Teresa Kierocińska rzeczywiście uczyniła w swym życiu.
Zjednoczona z Bogiem w Chrystusie
Przede wszystkim była osobą, dla której Bóg i więź z Nim, a zwłaszcza więź, którą w życiu duchowym określamy jako zjednoczenie z Bogiem czy świętość, były sprawą podstawową. Zjednoczenie z Bogiem oznaczało dla niej przede wszystkim zjednoczenie jej własnej woli z wolą Bożą, czyli pragnienie i rzeczywiście pełnienie tego, czego pragnie Bóg. W jednym z listów do sióstr własnego zgromadzenia pisała, że „największa świętość to złączenie naszej woli z wolą Boga”. Wszystko, cokolwiek sama czyniła, pochodziło u niej z umiłowania Boga Jego woli. Był On odkryty przez nią przede wszystkim jako ktoś bliski, jako Oblubieniec i Miłość, w której starała się żyć i w której pragnęła umrzeć.
Tego Boga Oblubieńca i Miłość odkryła przede wszystkim w Chrystusie. Piała: „Jezus to życie, to Miłość ku nam nieskończona, dla której wszystko powinniśmy robić, chociażby nas to najwięcej kosztowało”. W notatkach z ćwiczeń rekolekcyjnych, jakie odprawiła w 1937 roku, napisała znamienne słowa: „O, Jezu, Ty [jesteś] moją ufnością, nadzieją, wykonaniem. Tyś dla mnie wszystkim”. Rzeczywiście Matka Teresa promieniowała miłością Boga, o czym świadczy wiele wypowiedzi świadków, którzy na co dzień się z nią stykali. Jedna ze świeckich osób powiedziała: „Całe jej życie, jej działalność, zachowanie, postawa miały swe źródło w ogromnej miłości Pana Boga. Zawsze mówiła o Panu Bogu z radością i świątobliwością. W tym temacie czuła się bardzo dobrze i to się udzielało innym”.
Miłość do Boga czyniła ją wrażliwą na każdą nieprawość i grzech, które tej miłości się sprzeciwiają. W duchu wynagrodzenia Bogu za grzechy świata wiele się modliła, najczęściej nocami, podejmowała umartwienia, pościła. Z tego samego źródła rodziło się jej pragnienie pomocy najuboższym. Ostatecznym celem tej pomocy było dobro duchowe tych, którym pomagała. Nie zatrzymywała się jedynie na pomocy materialnej. Pomoc materialna stawała się sposobnością do mówienia o Bogu i nakierowywania na Niego.
Ufająca Bogu
Doświadczenie Bożej miłości i Bożego prowadzenia rodziło w Słudze Bożej bezgraniczną ufność wobec Boga, która jest kolejną cechą charakterystyczną jej duchowej drogi. W Bogu widziała Stworzyciela, który powołuje wszystko do istnienia i podtrzymuje w istnieniu, Oblubieńca kochającego dusze aż do szaleństwa krzyża. Uważała Go za Mistrza, który prowadzi i oświeca. Często w listach mówiła o Jezusie jak o Lekarzu, który współczuje, dopuszcza wiele rzeczy, ale kieruje wszystkim jak dobry Ojciec i jest zawsze obok jak najlepszy Przyjaciel. Często powtarzała siostrom: „Kto zaufał Bogu, nigdy nie będzie zawiedziony”, ponieważ „On będzie się sam troszczył o Wasze potrzeby do życia”.
Dominowało w niej głębokie przekonanie o tym, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. W najtrudniejszych nawet chwilach potrafiła innym dodawać otuchy i uciszać ich zalęknione serca swoim opanowaniem i zaufaniem do Boga. „Niektóre siostry dały się ponosić zwątpieniu, zwłaszcza w czasie wojny - zeznaje jedna z sióstr. - Matka zawsze umiała im dodać ducha, zawsze oddziaływała wielkim spokojem”. Całe dzieło, którego dokonała, jest bez wątpienia owocem jej bezgranicznego zawierzenia Bogu.
Wystarczy przypomnieć niektóre fakty z jej życia związane z pokonywaniem przeszkód jakimi były: brak środków do życia po opuszczeniu zakładów Towarzystwa Dobroczynności, spłata długu na kupno domu, brak zaufania ze strony kapłanów diecezjalnych, ze strony karmelitów bosych, niektórych sióstr, a nawet samego Ojca Założyciela (Anzelma Gądka), liczne choroby sióstr, skrajne ubóstwo, niebezpieczeństwa wojny, prowadzenie działalności apostolskiej bez odpowiednich środków i z narażeniem własnego życia, aby zrozumieć, jak kolosalną rolę odgrywało to niezachwiane zawierzenie Bogu. Wielkiej wagi w tym miejscu nabierają słowa jednej z sióstr: „We wszystkich trudnościach związanych ze swym urzędem [Matka] kierowała się duchem żywej wiary: myśl jedna, że to wola Boża, wystarczała jej, by w największych cierpieniach pozostać pełną pokoju. I nie tylko sama była spokojna, ale przelewała go na innych”.
Człowiek modlitwy
Wzrastając duchowo w tradycji karmelitańskiej, dla której modlitwa jest drogą do zjednoczenia z Bogiem i świętości, Sługa Boża bardzo szybko w swym życiu odkryła wartość modlitwy jako osobistego, miłosnego spotkania z Bogiem i – wzrastając w niej – doszła do tego, że modlitwa przenikała całe jej życie i podejmowane prace. Modlitwę uważała za swoiste zwierciadło, w którym dusza ogląda samą siebie w Bogu, poznając swoje wady i słabości. Dobre modlitewne rozmyślanie staje się źródłem pokoju, gdyż – jak pisała – „Duch Święty zajmuje w niej miejsce, a nie świat i jego sprawy” i prowadzi do nabywania cnót takich jak: posłuszeństwo, pokora, cierpliwość, cichość. Zachęcała siostry do spotykania się z Bogiem we własnej duszy, aby On sam mógł w nich działać.
Modlitwa jej wzmagała się zwłaszcza w sytuacjach trudnych. Często w kaplicy widywano ją leżącą krzyżem, co świadczyło o ogromie trudności, jakie przechodziła. Jeden ze świadków w procesie beatyfikacyjnym matki Teresy stwierdza o niej, że „im bardziej cierpiała, tym mocniej jednoczyła się z Bogiem w modlitwie”. Często zastawano ją na modlitwie w chórze zakonnym późno nocy, nawet o trzeciej nad ranem. Stąd czerpała siłę do dźwigania odpowiedzialności za powstające zgromadzenie oraz siłę do całkowitego poświęcenia się ludziom, którym zgromadzenie służyło.
Kochająca własne powołanie
Matka Teresa bardzo ceniła sobie własne powołanie zakonne. Wiemy, że długo trwało, zanim rozpoznała drogę własnego życia: drogę osoby konsekrowanej, ale i drogę fundatorki i przełożonej nowego zgromadzenia w Kościele. Sam fakt powołania zakonnego był przez nią rozpoznany dosyć wcześnie, jakkolwiek długo trwało rozpoznanie, w jakiej konkretnej formie to powołanie ma przeżywać.
Pasją stało się dla niej naśladowanie Jezusa w tym sposobie życia, jaki obrał na ziemi, a więc życia czystego, ubogiego i posłusznego Ojcu. To samo ona chciała czynić. Bardzo ceniła czystość, aż po najgłębsze poruszenia serca. Pisała w jednym z listów: „Jezus szuka czystego serca i tylko w takim sercu woli mieszkać, zjednoczyć je ze sobą i odkryć tajemnicę własnego serca”. Odnośnie ubóstwa, wiadomo w jakich warunkach założone przez nią zgromadzenie żyło, zwłaszcza w początkach jego istnienia. Mówiła wtedy: „miłe jest Panu Jezusowi nasze ubóstwo, kiedy nam je daje. A że nam na chleb brakuje, to i Rodzina Święta nie zawsze chleb miała”. Szczególnym pragnieniem jej serca było być posłusznym i we wszystkim wypełnić wolę Bożą. Przejawem tego jest choćby wierność i wytrwałość w poszukiwaniu Bożej woli odnośnie jej własnego powołania i życia.
Przejawem jej ducha posłuszeństwa była także wierność i posłuszeństwo Kościołowi. Jedna z sióstr oświadczyła o niej w czasie procesu beatyfikacyjnego: „Kościół prawdziwie kochała. Dziecięco przywiązana do Stolicy Apostolskiej modliła się często w intencji Ojca Świętego… Także do biskupa diecezjalnego odnosiła się z należną, wielką czcią… Szanowała kapłanów niezależnie od wieku”. „Z wielką życzliwością odnosiła się również do tych kapłanów, ze strony których doznawała przykrości”.
W przypadku Matki Teresy niejako częścią jej powołania zakonnego było powołanie fundatorki przełożonej nowo założonego zgromadzenia. Urząd przełożonej generalnej pełniła aż do swej śmierci. W świadomości sióstr pozostała przełożoną kochającą i zachęcającą do wzajemnej miłości. „Czynem, czynem pokażmy, że Go [Jezusa] kochamy”. Tłumaczyła wiele razy: „miłość, która daje, znosi cichutko przeciwności, cierpienia, choroby, trudy, dolegliwości, niewygody, braki, odrębne, zmienne, szorstkie, niedelikatne, uparte charaktery”. Wymagając czynu od sióstr, sam dawała jego przykład. Na pierwszym miejscu stawiała duchowe dobro sióstr i wielką wagę przywiązywała do tego, aby mimo nawału pracy zapewnić im czas na modlitwę, kierownictwo duchowe, a także możliwość pogłębiania życia duchowego przez udział w sakramentach świętych, konferencjach, rekolekcjach.
Kiedy upominała siostry, czyniła to z miłością i delikatnie, kierując się przy tym powinnością, jaka przysługiwała jej z racji piastowanego urzędu, a nie z pobudek czysto ludzkich, np. pokazania swojej władzy. W szczególny sposób poświęcała wiele troski siostrom, które stawiały pierwsze kroki w Zgromadzeniu, a także siostrom chorym, którym często sama się opiekowała. Matka Teresa miała głęboką świadomość, że Bóg powołał ją do tego, aby być Matką nowego zgromadzenia i każdej z sióstr, które Bóg do niego przyprowadził. Na krótko przed śmiercią powiedziała: „Dzieci, teraz, gdy nastąpią wybory, nie będziecie już mieć matki, tylko generalną, lecz ja zostanę wam zawsze matką”. Rzeczywiście, słowa te były prorocze, ponieważ jest faktem niepodważalnym, że Matka Teresa była, jest i pozostanie Założycielką Zgromadzenia i matką duchową wszystkich pokoleń karmelitanek Dzieciątka Jezus.
o. Andrzej Ruszała OCD
Referat wygłoszony 2 czerwca 2005 r. w Muzeum w Sosnowcu z okazji otwarcia wystawy poświęconej Sł. B. Matce Teresie Kierocińskiej,