12 lipca 2023
środa, 12.07.2023
18:00
Kościół p.w. Najświętszego Oblicza Pana Jezusa sióstr karmelitanek Dzieciątka Jezus
ul. Matki Teresy Kierocińskiej 25, Sosnowiec
12 lipca 2023 r., w przypadającą 77 rocznicę śmierci m. Teresy od św. Józefa, w Domu Macierzystym w Sosnowcu odbyło się kolejne „Spotkanie z Matką Teresą Kierocińską”.
Uczestnicy spotkania zwiedzili muzeum i wysłuchali prelekcji s. Wiktorii Szczepańczyk CSCIJ pt. „Matka Teresa Kierocińska – nauczycielka modlitwy”. O godz. 18.00 w kościele zakonnym została odprawiona Msza św. o beatyfikację Czcig. Sługi Bożej m. Teresy Kierocińskiej przez neoprezbitera o. Szymona Wnęka OCD. Po Mszy św. odczytano prośby i podziękowania złożone na sarkofagu i przysłane przez Internet. Czciciele m. Teresy modlili się też przy sarkofagu m. Teresy. Ostatnim punktem programu był poczęstunek i spotkanie z siostrami oraz Neoprezbiterem. Uczestnicy mogli usłyszeć, jak lektura pism świętych Karmelu wpłynęła na zrodzenie się powołania o. Szymona (pochodzącego z Będzina a studiującego obecnie w Rzymie). S. Konrada Dubel – postulator procesu, zachęciła uczestników, by uczynili refleksję czy otrzymali jakieś łaski za wstawiennictwem m. Teresy. Zachęcała do pisania podziękowań, bo one są świadectwem otrzymanych łask: „Ważne jest, by ożywiać wiarę i koncentrować się na dziękczynieniu. Zachęcając innych do modlitwy za przyczyną Sługi Bożej, zachęcajmy ich, by po otrzymaniu łaski zechcieli napisać do sióstr podziękowanie”.
Fragment prelekcji:
Dziś wspominamy 77 rocznicę śmierci m. Założycielki.
We wspomnieniu pośmiertnym siostry zapisały: „Nasza Czcigodna Matka to uosobienie dobroci. Jej niebiańska postać tchnęła słodyczą i czyniła Ją tak przystępną, iż zacierała się zupełnie władza Przełożonej i Fundatorki, a jedynie przedobra miłość Matki promieniowała w obcowaniu z siostrami. Dlatego też serca duchownych córek garnęły się do swej Matki – otwierały przed Nią – szukały wsparcia, rady, pociechy. A Ona, choć tak dobra, nie psuła swych dzieci zbytkiem czułości. […] Podczas ostatniej choroby, która miała przerwać pasmo wygnania – heroizm w cierpieniu doszedł do zenitu. Na drogę do nieba przygotowała się nowenną cierpienia, bo chorowała tylko dziewięć dni, lecz ten krótki czas starczył za całe lata dolegliwości, boć tu były one skondensowane do najwyższego stopnia. Na cierpiącej Naszej Czcigodnej Matce sprawdzają się słowa – Bóg z nadmiaru swej miłości ku duszy zsyła na nią krzyż – cierpienie. I sądzę, tylko w ten sposób tłumaczyć możemy ten nadmiar męczeństwa. A jej postawa w chorobie? Patrzyło się na łoże jak na ołtarz ofiarny, gdzie w żarze płomieni trawiła się powoli cicha, całopalna ofiara – całkowicie zdana na Wolę Boga… Płomienie pożerały słabnące siły – uroczysta cisza panowała w celi konającej Matki – wszystkie siostry na klęczkach otaczając łóżko wpatrywały się z boleścią w słodką, ale odchodzącą już od nich Jej przedobrą postać”.
Jej pogrzeb z woli Kościoła wyrażonej przez ordynariusza diecezji bp. Teodora Kubiny stał się manifestacją. W ten sposób ludność oddała cześć tej, która jest zwana Matką Za-głębia. Uroczystościom pogrzebowym 15 lipca przewodniczył biskup Stanisław Czajka. Znał on m. Założycielkę i dlatego przed wyjazdem do Sosnowca powiedział do księży: „Jadę na pogrzeb świętej!”. Swe przekonanie i opinię o świętości zmarłej wyraził także podczas przemówienia na cmentarzu, stawiając m. Teresę wśród kandydatek na ołtarze.
Homilia
Kazanie o. Szymona Wnęka OCD wygłoszone w dniu 12 lipca 2023 roku w kościele pw. Najświętszego Oblicza Pana Jezusa w Sosnowcu z okazji mszy św. sprawowanej w intencji uproszenia beatyfikacji czcigodnej sługi Bożej m. Teresy Kierocińskiej
Długo zastanawiałem się, co można powiedzieć przy takiej potrójnej okazji: wspomnienie rodziców Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus rocznicę śmierci sługi Bożej Matki Teresy Kierocińskiej i moja msza prymicyjna. Myślę że nie ma potrzeby robić wykładu o Czcigodnej Słudze Bożej, bo przed chwilą była prelekcja. Może zatrzymajmy się najpierw nad tym, co mówi dzisiaj Słowo Boże. W Ewangelii przeczytaliśmy: „udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości” (Mt 10,1). A w sensie szerokim:
Władza nad duchami nieczystymi – może również oznaczać walkę z tym co złe, z tym co sprzeciwia się Bożej Woli, z tym co może uczynić nas duchowo nieczystymi i niezdolnymi do normalnego kontaktu z Bogiem i bliźnim. Z kolei Leczenie chorób i słabości – to także inaczej dar podnoszenia osób niezdolnych do normalnego funkcjonowania, osób które często w tamtej kulturze znajdowały się na marginesie społeczeństwa. Zdolność ratowania tych, którzy przez wielu są przeznaczeni tylko na śmierć albo nędzę. Co więcej, z kontekstu widać jasno, że te wszystkie znaki mają wartość świadectwa – świadectwa o Bogu żywym, głoszonego nie tylko słowem, ale czynem.
Te aspekty są obecne w życiu Sługi Bożej Teresy Kierocińskiej.
Łatwo znaleźć wiele świadectw o pozytywnym wpływie matki Teresy i jej współsióstr na wiarę wielu osób i to nawet osób, które z początku były wrogo nastawione. Ponadto Sługa Boża z siostrami była zaangażowana w wychowanie i edukację dzieci, szczególnie tych z biednych rodzin bądź osieroconych. Ryzykowała życie, ukrywając ludność żydowską, a nawet w braku środków dzieliła się pokarmem z potrzebującymi.
Zatem Teresa Kierocińska realizowała misję powierzoną apostołom w taki, konkretny sposób (i też w wiele innych). Ale jej przykład i ta ewangelia zmusza nas do pytania. Jak my chcemy realizować tę misję? Oczywiście, można się obronić mówiąc, że matka Teresa nie była Apostołem, ja nie jestem apostołem, a to przecież to ich ma na myśli ten fragment w sensie ścisłym. Wtedy możemy powiedzieć: „miej mnie za usprawiedliwionego”.
Można też stwierdzić, że faktycznie, matka Teresa Kierocińska nie była wybrana jak dwunastu Apostołów, jest to sytuacja szczególna i niepowtarzalna, nie o niej mówi ten fragment. Nie była apostołem, prezbiterem, biskupem. Nie jest wymieniona w dzisiejszej liście imion tych wybranych. Ale może jednak pewnym sensie była Apostołem – tym bardziej, że zgodnie z założeniami zgromadzenia prowadziła jednak apostolstwo miłości i też miłością pociągała innych do Boga. I takim apostołem w pewnym stopniu każdy z nas może być. Jeśli chce. Siostry – chociażby naśladując przykład swojej założycielki.
Ale my – możemy pomyśleć – to niemożliwe dla nas! A jednak w pewnym sensie każdy z nas może być apostołem w tych drobnych sprawach życia codziennego. Chociażby nie zgadzając się na niesprawiedliwość wokół mnie, nie odpłacając złem za zło, którego nie sposób nie doświadczyć w tym życiu, może poświęcając nieco czasu dla tych, którzy się nie liczą w mojej pracy, otoczeniu, w społeczeństwie? A może dając pomocną dłoń tym blisko mnie, którym jest trudniej?
Ponadto jest tu jeszcze jeden istotny element: tak jak Apostołowie, jak Józef z pierwszego czytania, jak Ludwik i Zelia Martin, tak i Teresa Kierocińska miała swój moment wybrania. Kiedy on miał miejsce? Pewnie można by przywoływać tutaj wiele momentów. Może jeszcze przed narodzinami – tak, jak mówi prorok Jeremiasz: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię […]” (Jer 1,5). A może było to wtedy, gdy po raz pierwszy w swoim życiu zapragnęła wstąpić do zakonu? A może gdy wstąpiła do nowego zgromadzenia, które współtworzyła z o. Anzelmem Gądkiem? Może gdy rozeznawała rozwój zgromadzenia?
A może we wszystkich tych momentach?
Bowiem gdy mówimy o powołaniu nie możemy myśleć nigdy jedynie o jednej chwili, nie możemy też myśleć jedynie o powołaniu kapłańskim, zakonnym. Świetnym przykładem są tutaj rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus, których wspomnienie obchodzimy.
Każdy z nas ma jakieś powołanie, ale nie jest ono punktowym doświadczeniem, jakimś przeznaczeniem wypisanym, gdzie nie ma miejsca na naszą wolność, również na nasz wybór. Nie jest wydarzeniem, które zdarzyło się raz: i albo poszedłeś/ poszłaś za swoim powołaniem, albo nie. Powołanie to zawsze coś co otrzymujesz, na co odpowiadasz i co kształtujesz, w ciągłym dialogu z Panem. Jest darem, który nie można oddzielić od tego, który daje.
Ten element jest tak bardzo istotny. Bowiem powołanie a co za tym idzie, pewien wybór – zawsze jest łaską. Łaską udzieloną przez Pana dla wybranego, który jest powołany do jakiejś szczególnej funkcji, zadania. I nie koniecznie mówimy tu jedynie o zadaniach spektakularnych (choć i te mogą mieć swoje miejsce).
Jeden ze świadków życia matki Teresy Kierocińskiej napisał: „Dokoła niej i w niej nie zauważyłem nic z nadzwyczajności. Tak jak wszelkie sprawy Boże są małe, proste, zwyczajne na zewnątrz, a kryjące głębie i prawdę wewnętrzną”. Także w języku biblijnym jednym z wymiarów w których wyraża się łaska jest właśnie WYBÓR (בחר [1]).
Bycie wybranym zawsze jest łaską. Ale z drugiej strony wybranie jednej osoby często pociąga za sobą nie wybranie innej. Założę się, że prawie każdy z nas w jakimś momencie swojego życia doświadczył co oznacza pewien ból nie wybrania. Może to być pewne rozczarowanie chociażby w pracy – rozczarowanie z nie wybrania na pewną funkcję, nie powierzenia obowiązków, które myślimy, że moglibyśmy spełnić lepiej. Czy może nawet jakaś kwestia odrzucenia – zatem nie wybrania w życiu osobistym. Może nawet zwykły brak zaproszenia na jakieś wydarzenie, gdzie wyjątkowo chcieliśmy być obecni. A także wszystkie te małe zranienia gdy nie byliśmy w tym miejscu, pozycji, które znajdowały się w naszych pragnieniach.
W takich zwykłych, codziennych sytuacjach często brak wybrania jest swoistą formą odrzucenia i powoduje cierpienie. Jednak w Biblii jest nieco inaczej. Gdy mówimy o wybraniu, które jest związane z powołaniem nie myślimy o wybraniu przeciw innym, pomimo innych, ale jest ostatecznie zawsze wybraniem dla innych. Jedynie w dzisiejszej liturgii mamy do czynienia z trzema odrębnymi powołaniami – trzema doświadczeniami konkretnego wyboru: małżeńskim, zakonnym, kapłańskim – święci Ludwik i Zelia, Teresa Kierocińska, Prymicje – no akurat mój przykład odbiega od tych wielkich postaci. Jednak mimo to, wszystkie te trzy powołania mają jeden cel – Boga, choć różnią się posługami.
Więc tak naprawdę wybranie kogoś, nie powinno być powodem do niezdrowej zazdrości, która często jest destrukcyjna, która właśnie sprzeciwia się samemu zamysłowi wybrania, bo dary udzielone mają wspólny cel. Św. Paweł mówił: „Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich” (1 Kor 12,4-6).
Wracając jeszcze na chwilę do historii Józefa zobaczmy, że tak naprawdę owa zazdrość – zazdrość braci Józefa z jego uprzywilejowanej pozycji w domu Ojca była powodem tego, że jak mówi Pismo: „nie mogli zdobyć się na to, aby przyjaźnie z nim porozmawiać” (Rdz 37,4). Później ta zazdrość była powodem przestępstwa którego się dopuścili. Chcieli zabić Józefa, ale ostatecznie sprzedali go w niewolę. I co ciekawe wcale nie wydało się im to złe. No może z jednym wyjątkiem (Rubena). A dzisiaj przeczytaliśmy: «Ach, zawiniliśmy przeciwko bratu naszemu, patrząc na jego strapienie, kiedy nas błagał o litość, a nie wysłuchaliśmy go! Dlatego spadło na nas to nieszczęście» (Rdz 42,21).
Mówią to po długim okresie od tamtej zdrady. A to ciekawe. Dopiero gdy doświadczyli negatywnych konsekwencji swoich czynów, zrozumieli swój grzech. Czasem tak z nami jest, że dostrzegamy zło naszych działań dopiero gdy widzimy konsekwencje. Może nie jest to idealne. Jednak jak to się mówi: „lepiej późno niż wcale”. Ważne, że ostatecznie dochodzą do żalu – do poznania swojego grzechu, do poznania siebie w prawdzie, chociaż w pewnej mierze.
To samo, ten sam aspekt widzimy także z drugiej strony – ze strony Józefa. „[Józef], odszedłszy więc od nich, rozpłakał się” (Rdz 42,24). Płacz Józefa – bardzo zagadkowy to znowu aspekt tej bolesnej wiedzy o sobie. Józef przeglądając się w swoich braciach, teraz pełnych strachu, widzi siebie z przed laty, ale tym razem to on staje się oprawcą. Są oni dla niego niczym zwierciadło. Ukrywa swoją tożsamość, jest surowy zapewne pod dobrym pozorem – chociażby by poznać prawdziwe intencje braci, by zbadać co o nim myślą, może by ocenić szanse na odtworzenie więzi rodzinnych – tak naprawdę pod tym pozorem – zachowuje się właśnie jak oni. Ale ostatecznie płacze nad samym sobą. Płacze gdy poznaje siebie. Często dopiero w kontakcie z innymi widzimy siebie jacy jesteśmy naprawdę.
Wiedza o sobie jest czymś dobrym, nawet jeśli czasem boli – w zasadzie jest to chleb powszedni na drodze duchowej, od samego początku do samego końca – jak mówi św. Teresa od Jezusa od której Sługa Boża wzięła imię. Ową Teresę Wielką, oraz niewątpliwie i tą Małą Sługa Boża starała się naśladować w drodze duchowej. Tak samo i my, gdy spotykamy się dzisiaj z Teresą Kierocińską robimy to nie po to by zobaczyć dystans jaki nas od niej dzieli, nie po to by się załamać i powiedzieć, że ona miała wielkie powołanie, a my mamy takie małe i zbytnio się zbytnio nie liczymy.
Każdy ma swoje powołanie. Dlatego chcemy, pobudzeni jej przykładem, bardziej naśladować naszego Pana. By uczyć się ufać Bogu jak Teresa Kierocińska, która mówiła: „Kto zaufał Bogu, nigdy nie będzie zawiedziony” – i sama wiele razy tego właśnie doświadczyła. Jesteśmy tu, by pragnąć zjednoczenia naszej woli z wolą Bożą jeszcze bardziej, by zadawać szczerze to pytanie: „Czego chcesz Panie”? Nie ze strachu ale z ufności, miłości.
Jesteśmy tu by tak jak Ona widzieć [Boga] „kochającego dusze aż do szaleństwa krzyża”[2] – czyli aż do ofiary z siebie. Między innymi po to jest to spotkanie, Bo właśnie to do nas przemawia – świadectwo, jak mówił św. Papież Paweł VI: „człowiek naszych czasów chętniej słucha świadków, aniżeli nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami”[3].
Teresa od świętego Józefa Kierocińska jest właśnie takim świadkiem.
[1]Cfr. Seebass H., art. «בָּחַר», in Grande Lessico dell’Antico Testamento 1 (1988) col. 1218s.
[2] Cfr. Ruszała, A., Referat wygłoszony 2 czerwca 2005 r. w Muzeum w Sosnowcu.
[3] Pius VI, Evangelii Nuntiandi 4.